Choc
z perspektywy trzech lat wydaje się to byc tak odległe jak era
dinozaurów... Przeszłośc jest do pamiętania na tyle na ile pomaga w
teraźniejszości. Bo to ona jest najważniejsza...kształtuje przyszłośc...
Jest 12.03. Parkuję pod szpitalem Bielańskim i idę na KTG w 40 tygodniu. Klasyka. Sztampa. Banał. XXI wiek. Normalka. Może nawet urodzę naturalnie mimo wcześniejszej cesarki...ale mam taki nastrój, że kto wie:)
Dziś Panna O, za dokładnie 5 godzin wraca z zielonego przedszkola. Mam więc czas na "szybciutkie" KTG bo poród wg. planu za 3 dni.
Nie ma miejsc w pokojach. Jak zwykle. Kładą mnie w korytarzu obok sal porodowych. Pierwsze ukłucie niepokoju, gdy pielęgniarki nerwowo poruszają się wokół "maszyny". Jednak jestem spokojna Panna O też zafundowała mi "problematyczne" KTG, dzięki czemu trafiłam na oddział i rodziłam bez stresu, że mnie odeślą ze szpitala. Wtedy było to normą. Taki mały wyż demograficzny 2006. Leżę podłączona i myślę. A myśli jest wiele. A potem ... potem wizyty lekarza, pielęgniarek. Zgody "na" i czekanie na sale operacyjną bo bez cesarki się jednak nie obędzie. Po dwóch godzinach idę na sale. Za oknem szaleje letnia burza. Letnia to ona tylko z nazwy. Szaleństwo totalne. Konary trzaskają. Lekarze się śmieją, że sobie wymyśliłam datę. Przesilenie letnie.
Przesilenie letnie to moment, w którym promienie słoneczne padają prostopadle do stycznej przechodzącej przez Zwrotnik Raka.
Ja myślę za to, że "zrodzona w burzy" to dobry tekst. Co najmniej jak Daenerys z "Gry o Tron". Małą przykładają mi na chwilkę, zbyt krótką, do policzka. Mówią "10". Zawijają. Ja odpływam.
Jeszcze nie wiem. Budzę się z dziwnym poczuciem przerażającej samotności. Wiem, że im szybciej się "uruchomię" tym szybciej oddadzą mi małą. Uruchomienie trwa 12 godzin. Idziemy z M, gdy przychodzi, zobaczyc Zoję. Jest w inkubatorze. Pielęgniarki szepczą. Nikt nic nie wie. Nikt nic nie chce powiedziec. Jest sobota rano. W poniedziałek będzie lekarz, który ze mną porozmawia.
Wyję całą sobą bezgłośnie.
Nadchodzi czas koszmarnej bezsilności i przerażającej samotności....liczę minuty do poniedziałku...