niedziela, 17 listopada 2019

Szpital Poliklinika

Nasza wizyta w Poliklinice aby wyjaśnić problemy z jelitkami Zozo nie pozostanie w pamięci małej zbyt pozytywnie. Wszystko to za sprawą ...."wlewek" jak dość niewinnie nazwano coś co w mojej świadomości funkcjonuje pod pojęciem "lewatywy". Cóż, jak sami rozumiecie fajnie nie było:(.
Był za to ścisk i nerwy jak to przy rejestracji szpitalnej bywa. Małe spięcia w kolejce do lekarza weryfikującego dziecko do przyjęcia: 
wymagania czekających aby pacjent z czerwonym numerkiem czyli cito wchodził ...co drugi lub co trzeci 
albo 
komentarz Pani z Kokiem i 7 latkiem, że "nic tylko sobie załatwić papierek za życiem i wchodzić bez kolejki
W tym drugim wypadku (nie chodziło o mnie. My z Zozo czekaliśmy) jak rozumiecie nie mogłam milczeć i rzuciłam "nie chce Pani mieć tego papierka, proszę mi uwierzyć". Wzrokiem nie zabijam ani adresatka nie spaliła się ze wstydu tak więc sumienie mnie nie zagryzło.
Potem jeszcze mała batalia z panią sekretarką oddziału, o której pisać nie będę bo po co. Nadałabym jej tylko ważności dzięki tej mojej uważności:)

NO I WYLĄDOWALIŚMY na 2 piętrze.

I było już tylko lepiej od strony profesjonalizmu i empatii. Niestety Zozo nie odpowiadały pobierania krwi, czekanie w kolejkach na badania no i te najgorsze....wlewki. Było lekko strasznie a jak widać wyszliśmy zwycięsko. Teraz czekamy na wyniki i jeszcze dodatkowe badania. Zozo pije dicopeg i też czekamy aby wprowadzić dane odnośnie kupy do specjalnego dzienniczka...

Kto by pomyślał, że przyjdzie mi prowadzić dziennik kupy. No cóż, są tacy co mają dzienniki zakrapiane rumem i tacy co analizują wygląd kupy. 

Do miłego poczytania. W innym temacie niż ten:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz