sobota, 1 kwietnia 2017

Kto mnie zatrzyma

 
“The question isn't who is going to let me; it's who is going to stop me.”

Ayn Rand

Zdaje sobie sprawę, że podawanie jako motto do dzisiejszego posta słów filozofki na której dźwięk nazwiska, każdy społecznie czuły lewicowiec dostaje gęsiej skórki  może być źle odebrane. Mam jednak potrzebę (aktualną ale też podskórną) by wnikać w niektóre cytaty. W "innych" ustach i w innym kontekscie nabierają zupełnie nowych znaczeń...Chociażby te właśnie...

 Nie pytam o to, kto mi pozwoli, ale kto mnie powstrzyma.

Patrząc na Małą Zi mam wrażenie, że w przypadku dzieci koncepcja "cnoty egoizmu" jest naturalna dla gatunku ludzkiego i to przez socjalizację temperujemy te małe istoty. W tym kłopot bo odpowiedzialność duża. Zwłaszcza, gdy ma się istotę z dodatkowym chromosomem. Nieprawdaż?

Jednak to dzięki pracy z "takim" właśnie dzieckiem dorosły człowiek odkrywa, że tak jak on kształtuje dziecko tak i ono tworzy go od nowa. Dokładnie jak w koncepcji Rogersa, mam tu na myśli potrzebę samoaktualizacji. My jako rodzice jesteśmy odpowiedzialni za właściwą wizję samego siebie naszych dzieci. To my pomagamy tworzyć zdrową osobowość przez odpowiednią dozę miłości, szacunku i towarzyszącego wychowania. Nie opresyjnego czy krytycznego ale towarzyszącego jak w podróży. Podroży przez życie. Miłośc bezwarunkowa nie musi oznaczać braku norm. Nie oszukujmy się, nikt nie wychowa zadufanego w sobie dorosłego przez przytulanie, obdarzanie uśmiechem i całowanie. Nie jest to symptomem wychowania wadliwego, gdy dajemy dziecku poczucie bezpieczeństwa i przekonanie, że niezależnie od wszystkiego zawsze będzie przez nas kochane. To przecież dają nam dzieci, gdy są malutkie i w wersji "przedłużonej gwarancji" dzieci z ZD.

Poczucie szczęścia.

Ostatnio dopadło mnie "hygge". Teraz przecież panuje moda na "hygge" więc trudno nie wiedzieć o co chodzi, zwłaszcza gdy jest się kulturoznawczynią, nawet z "papierka".  Hygge z prajęzyka staronordyjskiego łączy dwa pojęcia  hyggja  "myśleć" i "czuć się zadowolonym". Można oczywiście popędzić do sklepu i zakupić odpowiednią ilość świeczek, w wersji bardziej "de luxe" zrobić kominek by widok ognia dawał nam szczęście. W naszym przypadku odnajdywanie szczęścia zaczęło się od świadomości koniecznej zmiany i możliwej straty - narodziny Zi i jej operacja na serduszku. Bliskość. Ciepło. Nawet w najnieprzyjemniejsze zimowe wieczory to każda drobnostka "in plus" nanizana na sznureczek codzienności.

Najciekawsze, że bliskość moich córek daje mi jednocześnie  bezpieczne schronienie jak i buduje moją siłę. W moim więc przypadku obędzie się bez świeczek do szczęścia :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz